Witold Gombrowicz

1904-1969, Polonia

Trad. B. Zaboklicka i F. Miravitlles

Diario II (fragmento)

Sigo por la avenida bordeada de eucaliptos hasta el final, ya al anochecer, en compañía de dos pensamientos inquietantes: 1. Que la naturaleza deja de ser para nosotros naturaleza en el sentido anterior de esta palabra (cuando era armonía y sosiego). 2. Que el hombre deja de ser hombre en el sentido anterior de la palabra (cuando sentía que era una partícula armoniosa de la naturaleza).
La hora del crepúsculo es inverosímil…, esa imperceptible y a la vez inminente volatización de la forma… La precede un momento de enorme nitidez, como si la forma se obstinara, no quisiera ceder, y esa precisión de todo es trágica, insistente y hasta apasionada. Después de este momento en que el objeto es él mismo al máximo, concreto, aislado y condenado a su propia identidad, en la ausencia del juego de claroscuros que hasta ahora lo envolvía, empieza un debilitamiento y una vaporización de la materia que crecen imperceptiblemente; las líneas y las manchas se unen originando una borrosidad cansina, el contorno no opone resistencia, el dibujo al morir se vuelve difícil, incomprensible, es una desbandada general, una retirada, la caída en una complejidad creciente… Justo antes de que llegue la oscuridad, una vez más la forma se vuelve más fuerte, pero ya no por lo que vemos, sino por lo que sabemos de ella; ese grito suyo que proclama su presencia, ya no es más que teórico… Después, todo se mezcla, la negrura brota de cada agujero, se espesa en el espacio, y la materia se convierte en oscuridad. Nada. Noche.
Regreso a casa a tientas. Camino rígido y con paso firme, sumergido en el no-ver, con la perfecta seguridad de ser un demonio, un anti-caballo, un anti-árbol, una anti-naturaleza, un ser venido de otra parte, un extraño, un intruso, un forastero. Un fenómeno no de este mundo. Del otro. Del mundo humano.

Paco Pomet
Dziennik 1957-1961

Aleją eukaliptusową aż do końca, już o zmroku, pod znakiem dwóch myśli niepokojących. 1. Że natura przestaje być dla nas naturą w dawniejszym słowa znaczeniu (kiedy była harmonią i spokojem). 2. Że człowiek przestaje być człowiekiem w dawniejszym słowa znaczeniu (kiedy czuł się harmonijną cząstką natury).
Godzina zmierzchu jest nieprawdopodobna… to tak nieznaczne a nieuchronne ulatnianie się kształtu… Poprzedza je moment ogromnej wyrazistości, jakby kształt upierał się, nie chciał ustąpić — i ta wyrazistość wszystkiego jest tragiczna, zawzięta, nawet zapamiętała. Po tej chwili, w której przedmiot staje się najbardziej sobą, konkretny, samotny i skazany na siebie tylko, w pozbawieniu gry światłocienia, w którą dotąd opływał, następuje rosnące nieuchwytnie osłabienie, wyparowywanie materii, łączą się linie i plamy powodując męczące zamazanie, kontur nie stawia oporu, zarysy, umierając, stają się trudne, niepojęte, powszechne wycofywanie się, odwrót, zapadanie we wzbierającą zawiłość… Przed samym nadejściem ciemności jeszcze raz kształt staje się silniejszy, ale już nie mocą tego, co widzimy a tylko, co o nim wiemy — ten krzyk jego proklamujący obecność, jest już teoretyczny… Po czym pomieszanie wszystkiego, czerń wylewa się z dziur, zagęszcza się w samej przestrzeni i materia staje się ciemnością. Nic. Noc. Wracałem do domu po omacku. Szedłem mocno i sztywno przed siebie, utopiony w niewidzeniu, z całkowitą pewnością, że jestem demonem, anty-koniem, anty-drzewem, anty-naturą, istotą skądinąd, przybyszem, cudzoziemcem, obcym. Zjawiskiem nie z tego świata. Z innego. Z ludzkiego świata.

Diseña un sitio como este con WordPress.com
Comenzar