Juan Carlos Abril

1974- , España

Para escapar

Había un vaso
y un plato,
que aún conservo -ambos míos,
se hallaban justo allí—
bajo una luz amarillenta
y un ángulo violeta
con rasgos de un ambiente
familiar.
No pasa nada,
tienda de antigüedades.

Sin embargo, hay ruidos de cadenas,
sórdidas risas
desde un cuarto contiguo,
y olor a sangre, semen
gastándose en la noche.
Como una ceremonia subterránea,
todo es espejo.

Signos,
lo que llamamos cosas son palabras,
ladrones de energía, disimulos
de las verdades de ayer.

No sé cómo
aparecí en aquel lugar,
una boca de sombras,
el mismo ácido en que se disuelve
el tú y el yo,
incluso más hostil.

Sé más o menos quiénes eran.
Logro reconocerlos.
Me amenazaban, querían cambiarme
con argumentos generosamente absurdos,
porque se puede frecuentar lo absurdo
con el consentimiento de las fechas.
Naturaleza,
a diferencia de la historia.

No fui constante -Abril
mezclando memoria y deseo-
ni amé demasiado la vida.
Pero me inclina su costumbre.
Pensé que les pertenecía
y así pude ganarme su confianza.
Conozco varias formas
para causarme dolor.
¿Engañaríamos
a nuestro personaje?

Abiertos los cerrojos, en mi sueño
tuve suerte; la actividad
es facultad de recibir.
O quizá se ha olvidado: ¿alguien
quiso que huyera?
Ah puerta de madera ajada,
estuve siglos arañándote
para escapar.
Los dedos fueron deltas,
escalones
donde me derramé. Disparos
irreparables, clandestinos
agentes
del qué dirán.

Nadie perdona a nadie.

Tampoco esta oportunidad
para vivir una aventura
desde dentro. No somos
lo que somos
sino lo que seremos,
¡Despierta al otro que hay en ti!
Aunque no esté de moda,
su utopía
vuelve habitable el mundo.

Trad. Ada Trzeciakowska

By uciec

Była szklanka
i talerz,
które zachowałem- obydwoje moje,
stały dokładnie tam-
w żółtawym świetle
w jego fioletowym załamaniu
właściwym domowej
atmosferze.
Nic nie szkodzi,
To tylko sklep ze starociami.

Jednak, dobiegają zgrzyty łańcuchów,
głuche śmiechy
z przyległego pokoju,
i zapach krwi, nasienie
zużywające się nocą.
Niczym podskórna ceremonia.
wszystko jest lustrem.

Znaki,
to co nazywamy rzeczami to tylko słowa,
złodzieje energii, pozory
wczorajszych prawd.

Nie wiem skąd
się wziąłem w tamtym miejscu,
usta pełne są cieni,
ten sam kwas, w którym się rozpuszcza
ów Ty i ten ja,
nawet ten najbardziej wrogi.

Wiem mniej więcej kim byli.
Udało mi się ich rozpoznać.
Grozili mi, chcieli mnie zmienić
za pomocą argumentów wybornie absurdalnych,
bo możliwe jest odwołanie się do absurdu
jeśli tylko daty na to pozwolą.
To Natura,
w przeciwieństwie do historii.

Nie byłem stały -Kwiecień*
mieszając pamięć i pragnienie-
ani też nie kochałem zbytnio życia.
Ale upodobałem sobie jego przyzwyczajenia.
Myślałem, że do nich należę
i tak zyskam ich zaufanie.
Znam wiele sposobów
sprawiania sobie bólu.
Oszukalibyśmy
naszego bohatera?

Otwarte zamki, w śnie
miałem szczęście; działanie
jest przymiotem przyjęcia.
Chyba, że się zapomniało: ktoś
chciał, żebym uciekł?
Ach te drzwi z uschłego drewna,
przez wieki drapałem was
by uciec.
Palce były ujściem,
stopniami
na których rozlałem się. Wystrzały
nie do naprawienia, tajni
agenci
tego co ludzie powiedzą.

Nikt nikomu nie przebaczy.

Także tej sposobności
by przeżyć przygodę
od środka. Nie jesteśmy
tym czym jesteśmy
tylko tym czym się staniemy,
Obudź tego drugiego, który tkwi w tobie!
Choćby nie w modzie była,
jego utopia
uczyni świat nadającym się do życia.

*Kwiecień: gra słów w nawiązaniu do nazwiska poety: Abril (Kwiecień)

Benjamín Palencia (1918)

Diseña un sitio como este con WordPress.com
Comenzar